Data: 2014-11-18
W tym tygodniu punktem centralnym spotkania Hajnowskiego Klubu Fantastyki TerraMare była wspólna wyprawa na "Interstellar", najnowszy film Christophera Nolana, reżysera znanego z takich produkcji jak "Incepcja", "Batman - początek", "Mroczny Rycerz" czy "Mroczny Rycerz Powstaje".
„Interstellar” wgniata w fotel i to dosłownie, gdyż film trwa prawie trzy godziny, ale nie tylko z tego powodu pozostanie na długo w mojej pamięci. Film nie nudzi się ani przez chwilę. Zgrabnie i śmiało łączy elementy fantastyki i najnowsze osiągnięcia nauki, z rozmachem prezentując nowe rozwiązania, a przede wszystkim światy. Prezentowane w filmie prawa oraz teorie fizyczne i astronomiczne są przystępne i zrozumiałe, nawet dla laików. Warto przy tym wspomnieć, iż oś całego przedsięwzięcia opiera się na teorii fizyka, Kipa Thorne’a, będącego również głównym filmowym doradcą.
Początek wita nas ponurą wizją zbliżającej się zagłady ludzkości spowodowanej z jednej strony głodem, skutkiem wymierania roślin atakowanych przez różne choroby, a z drugiej uduszeniem z powodu braku tlenu w atmosferze. Jedyną szansą na przetrwanie staje się stworzenie kolonii poza Układem Słonecznym. Pierwsza misja, „Łazarz”, miała za zadanie odnaleźć planetę nadającą się do zasiedlenia, o warunkach zbliżonych do ziemskich. Kolejna misja, prowadzona przez Coopera, byłego pilota NASA, ma za zadanie zweryfikować warunki panujące na wybranych planetach, w celu skolonizowania ich.
Fabuła przetwarzająca znane już wątki z hollywoodzkich filmów jest dosyć przewidywalna, jednak w dalszym ciągu potrafi wzruszyć i zaskoczyć widza. Bardzo szybko pojawiają się pierwsze trudne decyzje, sytuacje kiedy trzeba oddzielić dobro ogółu od własnego dobra czy dobra bliskich, zadecydować o daniu szansy ludzkości kosztem własnej tragedii. Dramatyzmu dodają dodatkowo ograniczenia, które nakładają zasady wszechświata, jak dylatacja spowodowana grawitacją czarnej dziury (na jednej z planet godzina pobytu to okres siedmiu lat na Ziemi), oraz jego bezkresna i przerażająca pustka.
Nolan stworzył wspaniałe i niezwykle przekonujące portrety wyjątkowo oryginalnych bohaterów, którzy w zderzeniu z kosmiczną rzeczywistością zachowują się bardzo niespodziewanie, odrzucając często swoje poglądy a nawet własne człowieczeństwo. Tym samym, reżyser kładzie ogromy nacisk na emocjonalny odbiór dzieła u widzów, rezygnując z próby przyćmienia kultowych dzieł gatunku, jak choćby „2001: Odyseja Kosmiczna” Kubricka. Przy całej idei ratowania ludzkości, Nolan chętniej kieruje kamerę na jednostkę, jej konflikty wewnętrzne, relacje międzyludzkie i podejmowane przez nią działania. Wcielający się w Coopera, Matthew McConaughey, idealnie oddał swoją rolą sprzeczności targające jego postacią – z jednej strony obowiązkowość pilota wybranego do przeprowadzenia misji mającej uratować świat, a z drugiej ojca, który pozostawia swoją rodzinę szukając dla niej nadziei, ale być może skazując ją tym samym na zagładę.
Kluczowy moment filmu trąca w moim przekonaniu kiczem i burzy genialnie rozplanowaną równowagę między fantastyką a nauką. Właściwie można uznać, że przez to rozwiązanie, film przenosi się na niemal baśniową płaszczyznę, w końcu miłość może pokonać każdą barierę (nawet czarną dziurę), ale przez to odcina się radykalnie od wykreowanej i bardzo wiarygodnej rzeczywistości. Zakończenie pozostawia pewien niedosyt, ale świetnie podtrzymuje konwencję gatunku. Strona audiowizualna produkcji to przede wszystkim klimatyczna muzyka (Hans Zimmer) oraz niesamowite i zachwycające sceny, szczególnie przepastne czeluści czarnej dziury oraz tonące w mroku planety, budujące w tandemie wspaniałą, naładowaną emocjami atmosferę. Polecam ten film jako kapitalne widowisko i kosmiczną przygodę.
Paulina Młodzianowska