DKK poleca...
Hajnówka, Czerlonka Leśna, 2015-09-04
Reportaż czterowymiarowy – „Usypać góry”, Małgorzata Szejnert
Nawet dzisiaj, w czasach wszechobecnego internetu i powszechnego dostępu do wiedzy o świecie, ta kraina jest ciągle okryta cieniem tajemnicy. Nic więc dziwnego, że budzi, jak dawniej, zainteresowanie podróżników oraz dziennikarzy. Dostępu do niej przez całe lata broniły rozlewiska rzeki Piny i bagniska utworzone przez jej nieczynne zakola. Ogrom tych bagien i rozlewisk skutecznie utrudniał mieszkańcom tej ziemi nawiązanie kontaktu ze światem i ze wszystkim, co się z tym światem wiąże. Lecz i wpływy zewnętrzne w zakresie tego, co dzisiaj nazwalibyśmy wymianą kulturalną i handlową były bardzo ograniczone. W tych warunkach musiały się wytworzyć lokalne „zwyczaje ludowe”, słownictwo, a co za tym idzie – dialekty związane z tym miejscem, zachowania wobec obcych itp. zjawiska, niekiedy nawet dość dziwne, albo wręcz śmieszne w oczach ówczesnych przyjezdnych, z rzadka nawiedzających te okolice. Istnienie takiego miejsca, odseparowanego od Boga i ludzi wytworzyło chęć poznania go i opisania. Opisywanie nieznanych zjawisk jest domeną dziennikarzy i poszukiwaczy przygód, których jeszcze w latach trzydziestych XX wieku dość często nazywano podróżnikami, ale najczęściej awanturnikami, co w większości znanych przypadków wychodziło na jedno. Jedna z czołowych polskich dziennikarek, Małgorzata Szejnert, podjęła się heroicznego zadania opisania trudów i dokumentacji sporządzonej przez ludzi tam właśnie urodzonych i odwiedzających tę krainę jako ciekawostkę przyrodniczą i geograficzną. Co interesujące: na przedstawieniu tej dokumentacji nie poprzestała. Zajęła się również tymi, którzy mieszkają na tej ziemi – ich pracą, historią i działaniami na rzecz wytworzenia poczucia jedności, a zarazem odrębności. Mówiąc wprost – poczucia bycia narodem z własnym językiem, tradycją i państwem. Ten kraj tajemniczy i, jeszcze do niedawna, niedostępny, leży niedaleko nas i nazywa się Polesie, a książka Małgorzaty Szejnert nosi dziwny, jak na równinny i bagienny krajobraz Polesia , tytuł: „Usypać góry”.
Tytuł jak tytuł. Dzięki niemu czytelnik od razu orientuje się, że będzie miał do czynienia z reportażem opisującym działania niezwykle pracochłonne, wymagające dużego samozaparcia, aczkolwiek nie bezskuteczne. To „usypywanie gór”, to wielopokoleniowa i wielopoziomowa walka o tożsamość ludności mieszkającej wśród rozlewisk Piny. Góry te są usypywane przez bohaterów tej powieści-reportażu. A są nimi zarówno ci, dla których jest to ziemia ojczysta, którzy wywodzą się z tej społeczności, jak i cudzoziemcy, ludność napływowa. Małgorzata Szejnert opisuje ze szczególną reporterską dokładnością właśnie wpływ imigrantów, ludzi mniej lub bardziej zamożnych, ale bardziej oświeconych niż rdzenni mieszkańcy Polesia, a z pewnością o wiele bardziej przedsiębiorczych. Ich historie poparte są fotografiami. Niekiedy fakty są wstrząsające, jak na przykład losy Romana Skirmunta, senatora i przedsię-biorcy oraz jego brata i siostry. Zamordowani zostali przez miejscowych biedaków usiłujących wkupić się w łaski nowych władców tej ziemi – partii bolszewickiej i jej lokalnych prominentów. Autorka książki dotarła nawet do spisanej opowieści jednego z zabójców, szczegółowo przedstawiającej przebieg zbrodni.
Niektórym pionierom przemysłu udało się jednak przeżyć okres z początku II wojny światowej, gdy tereny te zostały zajęte przez Armię Czerwoną i rozpoczął się czas okupacji, najgorszy ze wszystkich możliwych – bo związany z administracją chorego na socjalizm państwa radzieckiego. Udało im się, bo po prostu uciekli do państw reprezentujących wprawdzie zgniłą gospodarkę kapitalistyczną, ale przynajmniej nie tępiących fizycznie zwolenników innych systemów gospodarczych.
Z tych i innych fascynujących opowiadań o losach ludzkich nie da się ułożyć jednolitej powieści. Jednak wszystkie te opowiadania dotyczące różnych sfer życia społecznego (wyznania religijne, historia, zwyczaje społeczne, pionierzy przemysłu itd.) posiadają wspólny mianownik. Jest nim przedstawienie walki o tożsamość narodową, o godność i dumę ze społeczności, w której nam przychodzi żyć i pracować oraz życie w warunkach nie uwłaczających człowiekowi. Ciekawa rzecz: walczą o te ideały nie tylko rodowici mieszkańcy, z dziada pradziada mieszkający na Polesiu, ale również przedstawiciele innych krajów, w tym również z Polski i ze Szwecji. Często spotyka się to z niechęcią tzw. czynników oficjalnych, chociaż wydawałoby się, że to właśnie te „czynniki” powinny być najbardziej zainteresowane wspieraniem tego nieustającego trudu, tego „usypywania gór” na pińskich mokradłach, częściowo już, zresztą, wysuszonych. Wkład w te walkę ma więc zarówno profesor tłumaczący biblię na język miejscowy, którym posługują się już nieliczni, wiekowi, mieszkańcy Polesia, ale też tacy ludzie jak Maria Söderberg i Stefan Erickson ze Szwecji, którym władze Białorusi rzucają kłody pod nogi i utrudniają na wszelkie możliwe sposoby krzewienie języka lokalnego (poleskiego?) na spotkaniach literackich organizowanych na terenie Białorusi, a później, wobec sprzeciwu władz – w Szwecji i w innych krajach. Szczególną rolę odgrywa tu Maria Söderberg. Małgorzata Szejnert pisze, że swego czasu Ryszard Kapuściński (nota bene wywodzący się właśnie z Polesia) powiedział, że jest jednym wielkim happeningiem, ale Maria Söderberg to jest dopiero happening.
Usypywanie gór przez tych wszystkich bohaterów książki Małgorzaty Szejnert nie jest łatwym zadaniem. Tak, jak niełatwym zadaniem było usypanie góry przez mieszkańców walijskiej wioski, którym geodeci powiedzieli, że najwyższy szczyt w pobliżu ich miejscowości nie jest wcale górą, tylko, ze względu na wysokość, zalicza się jeszcze, niestety, do pagórków. Zabrakło kilku metrów. Jednak nikt nie będzie prawdziwym Walijczykom mówił, że nie mieszkają w górach, skoro przez cały czas byli o tym święcie przekonani. W ciągu kilku nocy na zasadzie „podaj cegłę” dosypali do wierzchołka brakujące metry wiaderkami i teraz nawet najbardziej zagorzali formaliści geodezyjni zmuszeni byli przyznać, że pagórek zmienił się w górę, w całym znaczeniu tego słowa. Te humorystyczne skądinąd wydarzenie stało się tematem ballady białoruskiego poety, Uladzimira Lankiewicza. Autorka książki przyswoiła tytuł do swojej opowieści – reportażu o dawnym Polesiu.
Ten ogromny reportaż prowadzi czytelnika po faktach historycznych, związanych z tą przestrzenią czasem minionym i chwilą obecną. Czytelnik widzi, jak usypuje się góry i nie ma wątpliwości, że jest to ciężka robota. Jednak pewien optymizm przebija przez całą powieść: skoro tam, w Walii, udało się dosypać do pagórka kilka metrów, by zrobić z niego górę, to, być może, na Polesiu też uda się zamierzenie podobne do tamtego, chociaż dotyczące raczej sfery ducha. Może uda się zwalczyć mentalność zakorzenioną przez lata realizmu socjalistycznego i stworzyć społeczeństwo ludzi myślących niezależnie, chociaż niekoniecznie poprawnie (czytaj: zgodnie z obowiązujący-mi standardami, ustalonymi przez władze w Mińsku, a jeszcze wcześniej – w Moskwie).
Ta książka wciąga bez reszty. Aż dziwne, bo to przecież tylko reportaż. Prawda, że o ludziach usytuowanych w czasie i przestrzeni, w czterech wymiarach, ale przecież wszyscy jesteśmy tak usytuowani. Może właśnie dlatego po przeczytaniu pozostaje żal, że już się skończyła, bo to jest, w gruncie rzeczy, książka o nas wszystkich, mimo że przecież nie wszyscy mamy korzenie na Polesiu. Tak, jak Małgorzata Szejnert potrafią pisać tylko dobrzy pisarze, którzy, zanim pokusili się o napisanie książki reportażowej, byli (i są!) bardzo dobrymi dziennikarzami, czyli wnikliwymi i, jednocześnie, wrażliwymi obserwatorami i słuchaczami. Wszystko, cała treść tego wielkiego opowiadania, wskazuje na to, że w przypadku autorki „Usypać góry” tak właśnie jest. Dzięki temu ta książka nie moralizuje, nie krzyczy czytelnikowi wprost do ucha: „patrz, do czego doprowadza władza absolutna, która nie liczy się z tym, czego ludzie potrzebują, a tylko o tym mówi”. Czytelnik, zwłaszcza czytelnik rozsądny, sam wyciągnie wnioski. Pierwszy wniosek: Małgorzata Szejnert wielką (i pracowitą) pisarką jest. Wypada czekać na jej kolejne dzieła (i podziwiać je tak, jak to niesamowite opowiadanie).
Hajnówka, Czerlonka Leśna, 2015-09-12
A. Klupczyński.